o. dr hab. Michał Legan OSPPE
Od sierpnia 2004 roku nowicjusz w Zakonie św. Pawła I Pustelnika,
Pierwsze śluby zakonne złożył 8 września 2005,
Alumn WSD OO. Paulinów na Skałce w Krakowie,
Śluby wieczyste złożył 2 lutego 2009 na Jasnej Górze,
Diakonat przyjął 8 maja 2009 na Skałce z rąk J.E. ks. Bpa Jana Zająca,
podjął pracę parafialną i katechetyczną w paulińskiej parafii we Włodawie,
Świecenia Kapłańskie przyjął 29 maja 2010 na Jasnej Górze z rąk J.E. Ks abpa Stanisława Nowaka, metropolity częstochowskiego,
Pracował duszpastersko w paulińskiej parafii Prima Porta w Rzymie.
W latach 2012-2022 posługiwał na Jasnej Górze,
Jest wykladowcą na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie
A wcześniej:
Studia na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego, zakończone w 2003 r. pracą magisterską napisaną pod kierunkiem prof. dr hab. Grażyny Stachówny. Temat pracy: Misterium tremendum, misterium fascinosum. Bohaterowie w poszukiwaniu sacrum w filmach „Andriej Rublow” Andrieja Tarkowskiego, „Dziennik wiejskiego proboszcza” Roberta Bressona i „Uczta Babette” Gabriela Axela.
Studia na Wydziale Teologicznym Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie zakończone w 2004 r. pracą magisterską napisaną pod kierunkiem ks. prof. PAT dra hab. Andrzeja Baczyńskiego. Temat pracy: Rola obrazu w przekazie treści religijnych. Studium filmoznawczo-pastoralne.
Licencjat teologiczny na Wydziale Teologicznym PAT otrzymany w 2008 roku na podstawie ww. pracy magisterskiej.
Doktorat z teologii pastoralnej na podstawie dysertacji p.t.: Koncepcja teodramatu w myśli teologicznej Hansa Ursa von Balthasara i twórczości filmowej Andrieja Tarkowskiego
Habilitacja z teologii pastoralnej na podstawie dysertacji p.t.: Wojtyła/Zanussi."Osoba i czyn" w filmie
Oddany Matce Bożej Częstochowskiej
Z o. Michałem Leganem OSPPE rozmawia ks. Dariusz Gronowski
Ks. Dariusz Gronowski: – Jak Ojciec trafił z Zielonej Góry do paulinów?
O. Michał Legan OSPPE: – Studiowałem filmoznawstwo w Krakowie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Wydawało mi się wtedy, że bardzo wiele w życiu mogę osiągnąć, być specjalistą od filmu i telewizji. Jednocześnie był to dla mnie czas trudny ze względu na szaleńcze tempo życia na pierwszym roku studiów. Niemalże zapomniałem wtedy o Panu Bogu, ale jakaś dziwna siła ciągnęła mnie na spacery Plantami, później wzdłuż Wisły i na Skałkę, do takiego pięknego klasztoru, w którym raz dziennie można zaobserwować dziwne wydarzenie. Siedząc na murku, widzi się, jak po obiedzie kilkudziesięciu roześmianych i szczęśliwych kleryków w białych habitach przechodzi z klasztoru do seminarium. To trwa dosłownie kilka minut, ale wystarczająco długo, by zauważyć taką ich radość, jakby w tym Krakowie, który odnosi sukcesy, robi karierę i w którym dzieje się wiele ważnych rzeczy, oni mieli coś takiego, czego nie ma nikt inny.
Właśnie podczas jednej z takich przechadzek wzdłuż Wisły zastanawiałem się, co zrobić z moim niespokojnym i niemądrym życiem, bo po prostu widziałem, że nie jest takie jak trzeba. Pociągnięty jakimś niezwykłym impulsem poszedłem na furtę seminarium diecezjalnego i poprosiłem o rozmowę z rektorem, którym był wtedy ks. prof. Edward Staniek, znany w Krakowie mistrz życia duchowego. Spotkałem się z nim i opowiedziałem o tym, że jestem studentem i od dłuższego czasu słyszę taki wewnętrzny głos, że życie, które teraz prowadzę, nie jest moim życiem i że czeka na mnie inne, a Bóg zaprasza mnie do czegoś większego. Ks. Staniek podpowiedział mi dwie rzeczy: bym nie rezygnował ze studiów i bym w międzyczasie studiował teologię, aby być lepiej przygotowanym do drogi, którą Pan Bóg mnie kiedyś poprowadzi.
Skończyłem więc studia filmoznawcze, potem zrobiłem jeszcze podyplomowe dziennikarskie, zacząłem pracę w Telewizji Kraków w redakcji programów katolickich, gdzie pracowałem dwa lata. W międzyczasie zrobiłem magisterium z teologii na Papieskiej Akademii Teologicznej. Pracowałem przy dwóch filmach z Krzysztofem Zanussim jako jego asystent. Były to „Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową” i „Suplement”.
Ks. Staniek przez pięć lat był moim kierownikiem duchowym. Wreszcie mogłem mu powiedzieć, że jestem już pewien tego, iż Bóg chce mnie na wyłączność.
– Ale dlaczego zakon paulinów? Czy tylko przez te przechadzki koło klasztoru na Skałce?
– Niejednokrotnie podczas wakacji spędzałem całe tygodnie w bibliotece na Jasnej Górze, sprzątając wielkie magazyny biblioteczne, które znajdują się wokół całego klasztoru na poddaszu. Miałem taki cichy układ z moją ciocią, która pracuje w tamtejszej bibliotece, że rano będą brał mop, pójdę w najgłębszy zakamarek, posprzątam kawałek podłogi, a potem będę czytał do woli. A że całe życie lubiłem czytać, tak spędzałem wakacje: godzinę przy mopie i dwie godziny przy jakiejś książce, która w międzyczasie na którejś półce rzuciła mi się w oczy. To budowało we mnie atmosferę Jasnej Góry. Miałem możliwość poznać zakonników paulińskich. Jadałem z nimi, pracowałem z nimi, rozmawiałem i zachwyciłem się takim sposobem życia, który jest mieszanką życia w wielkim skupieniu i życia bardzo aktywnego. Jestem przekonany, że Pan Bóg mi to podpowiadał, bo na pewno nie nadawałbym się do żadnego zakonu, który byłby tylko i wyłącznie kontemplacyjny. Z drugiej strony, gdybym się skupił tylko działaniu, łatwo zgubiłbym Pana Boga. I dlatego ta formuła zakonu paulińskiego okazała się stworzona dla mnie albo raczej Pan Bóg tak mnie stworzył, żebym idealnie pasował do zakonu paulinów.
– Zapukał Ojciec do bram klasztoru już jako dość dojrzały człowiek…
– W 25. urodziny na piechotę, idąc w pieszej pielgrzymce z Krakowa, zaniosłem na Jasną Górę podanie o przyjęcie do zakonu. Kiedy je składałem, poszedłem do Kaplicy Matki Bożej i tak po prosu powiedziałem: „Matko Boża, jeżeli chcesz, to jestem cały Twój”. Wiąże się to też z takim pięknym wydarzeniem, które wspominam jak przez mgłę. W 1984 r., gdy miałem pięć lat, umarła moja babcia, a moja mama, przerażona tym, że mógłbym zostać na świecie sam, gdyby jej się coś stało, postanowiła powierzyć mnie w opiekę Matce Bożej i zabrała mnie na Jasną Górę. Pamiętam jak dziś, że posadziła mnie sobie na barana, a ludzie tłumnie zgromadzeni w kaplicy jasnogórskiej rozstępowali się przed nią tak, że zaniosła mnie właściwie aż pod sam ołtarz. Pamiętam, że wtedy ze łzami w oczach powierzyła mnie Matce Bożej. Czuję się więc taki oddany Maryi, niezależnie od mojej późniejszej osobistej decyzji, by oddać się Panu Bogu na służbę. Pan Bóg mówi, że jak kogoś powołuje, to już w łonie matki, i ja czuję, że całe moje życie krok po kroku tak się układało, by Bóg mnie doprowadził do tego punktu, w którym jestem teraz.
– A zielonogórskie korzenie?
– Całe życie wychowywałem się na ul. Podgórnej, w parafii pw. Najświętszego Zbawiciela. To był mój kościół od zawsze. Pamiętam taką kochaną grubą s. Benignę, która w tym pomieszczeniu, gdzie obecnie mieszka Ksiądz Redaktor, a wtedy była salka, uczyła katechezy, przygotowując nas do I Komunii św. Pamiętam, jak stojąc na schodach, bardzo głośno śpiewaliśmy pieśni, żeby usłyszał je proboszcz ks. prał. Konrad Herrmann. Wtedy on wyglądał i machał do nas. Jako dziecko siadałem w kościele na pierwszym stopniu prezbiterium. Po raz pierwszy w życiu wyspowiadałem się u ks. Herrmanna w konfesjonale po lewej stronie przy głównym wejściu. Podczas I Komunii św. siedziałem w jedenastej ławce przy przejściu. Podczas bierzmowania siedziałem przy pierwszym lewym filarze. Chciałem też być ministrantem, ale byłem bardzo nieporadny przy ołtarzu i bałem się cokolwiek zrobić. Do dzisiaj mam problemy z liturgią, gdy jest bardziej skomplikowana… Później chodziłem do zielonogórskiego Liceum Katolickiego, co postrzegam jako jedną z najważniejszych rzeczy, które mnie w życiu spotkały.
– Co dzieje się po złożeniu podania o przyjęcie do zakonu?
– Pierwszy rok życia zakonnego to nowicjat, okres, kiedy każdy musi się zastanowić, czy naprawdę zakon to jego powołanie. Można go porównać do okresu narzeczeństwa, kiedy ludzie przyglądają się sobie, żeby mieć pewność, że chcą ze sobą spędzić całe życie. Spędza się go w Leśniowie, w sanktuarium Matki Bożej Patronki Rodzin. Nowicjusze zajmują się najzwyczajniejszymi sprawami: doją krowy, karmią świnie, sadzą rzodkiewkę. Wspominam to jako najpiękniejszy rok mojego życia. Na dwa miesiące miałem własną krowę. Moje pierwsze dojenie trwało 45 minut, ale krowa była bardzo cierpliwa. Muszę powiedzieć, że takie proste, naturalne zajęcie jak to uratowało mi nowicjat, bo jest to czas trudny. Oderwanie od rodziny, skupienie się na Panu Bogu, który w tym czasie bardzo mocno działa i łatwo Go doświadczyć. Jak ogień wytrawia On wiele wyobrażeń o życiu zakonnym, które często są nad wyraz idealistyczne. Trzeba się z nimi zderzyć i zobaczyć, jaka jest rzeczywistość, że nie jest cukierkowa, ale prawdziwa, piękna, ale na inny sposób, niż się nowicjuszowi może wydawać.
Pamiętam Wigilię Bożego Narodzenia w nowicjacie. To była najpiękniejsza Wigilia mojego życia. Śpiewaliśmy cały wieczór kolędy, było między nami takie wielkie braterstwo i całkowite przekonanie, że naprawdę Bóg się rodzi. Mimo że moje wigilie rodzinne też były piękne, muszę powiedzieć, że tamta była bardzo obfita w doświadczenie wiary. Po wieczerzy wigilijnej wszyscy poszli na salę, by dalej świętować, a ja ubrałem moje robocze portki i poszedłem doić krowę. Pośpiewaliśmy razem kolędy i pogadaliśmy ten jedyny raz w roku, kiedy zwierzęta mówią ludzkim głosem. Była bardzo rozmowna. Pamiętam, jak doiłem krowę, śpiewając „W żłobie leży”, i miałem taką stuprocentową pewność, że jestem bliżej Pana Boga niż kiedykolwiek wcześniej.
– Zapewne nie wszyscy kończą nowicjat…
– Zaczynałem nowicjat z 38 współbraćmi, a skończyło nas 14. Ta grupka po roku nowicjatu złożyła pierwsze śluby zakonne, śluby ubóstwa, czystości i posłuszeństwa, ale czasowe, składane tylko na rok. W połowie nowicjatu przyjmuje się habit. W moim przypadku to był niezwykły moment, bo habity przyjęliśmy 4 kwietnia 2005 r., dwa dni po śmierci Jana Pawła II. Serca wszystkich były wtedy nastrojone na głębokie przeżywanie wszystkiego wokół. Gdy na wejście zespół klerycki zaśpiewał „Barkę”, emocje sięgnęły zenitu i wszystkie mamy, które nie widziały nas od pół roku, rozpłakały się.
Później rozpoczynają się studia teologiczne w naszym seminarium zakonnym na Skałce w Krakowie. Znalazłem się więc pośród kleryków w białych habitach, których na spacerach obserwowałem kilka lat wcześniej. Skałka to piękne miejsce, oaza spokoju w zabieganym Krakowie. Ponieważ byłem już magistrem teologii, w czasie kiedy wszyscy moi współbracia robili studia magisterskie, ja robiłem studia licencjackie i doktoranckie na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II.
– Kiedy następują śluby wieczyste?
– Śluby wieczyste są na piątym roku seminarium. W moim przypadku było inaczej, gdyż będąc już po teologii, przeskoczyłem kilka etapów. Złożyłem śluby po czterech latach życia zakonnego 2 lutego 2008 r. w Kaplicy Matki Bożej na Jasnej Górze. Gdy leżałem krzyżem podczas śpiewu Litanii do Wszystkich Świętych, cały ten lęk przed ślubami wieczystymi, przed tym, czy podołam, czy jestem w stanie tak żyć, nagle minął. Pan Bóg pozwolił mi wejść w stan bardzo głębokiej modlitwy. Przeżyłem dojmujące doświadczenie tego, że Bóg jest blisko, że mnie słyszy i szepcze mi cichutko do ucha: „Nie lękaj się, będzie wszystko zgodnie z moją wolą. Nie pozwolę ci odłączyć się ode Mnie”.
Po ślubach wieczystych ostatnie pół roku przed święceniami kapłańskimi każdy spędza w jednym z naszych klasztorów w Polsce lub na świecie. Ja byłem we Włodawie, w pięknym siedemnastowiecznym klasztorze nad Bugiem, gdzie z okien celi widziałem Białoruś.
– I wreszcie nadszedł dzień święceń kapłańskich…
– Święcenia kapłańskie przyjąłem 29 maja 2010 r. w Bazylice Jasnogórskiej z rąk abp. Stanisława Nowaka. Było nas święconych 11, w tym jeden Słowak, a oczekujemy jeszcze na święcenia dwunastego z braci, który jest Chorwatem i ma święcenia 19 czerwca w Zagrzebiu. Byli pośród nas klerycy różnych narodowości. W nowicjacie miałem współbrata z RPA, kilku Słowaków, Chorwatów, Ukraińców i Białorusinów. Są też w zakonie Niemcy, Francuzi czy Włosi.
Na 15 minut przed święceniami kapłańskimi poprosiłem przeora Jasnej Góry o klucz do pomieszczenia z sejfem, w którym znajduje się ikona Matki Bożej Częstochowskiej. Ikona w ołtarzu w Kaplicy Matki Bożej z przodu ma pancerną szybę, a od tyłu zamknięta jest w sejfie. Ma on jedną ścianę szklaną, więc ikona jest widoczna. Kiedy wchodzi się do tego pomieszczenia, można być dosłownie o kilka centymetrów od niej. Wszedłem więc i przez chwilę modliłem się w takiej bliskości Matki Bożej, myśląc sobie, że jeżeli nie Ona ma mi pomóc w tym kapłaństwie, to kto… A pomocy bardzo potrzebuję. To odczucie powróciło w samym momencie święceń. Ogarnęło mnie takie dojmujące przeświadczenie, że jestem kompletnie niegodny. Taka myśl przychodzi na samym początku drogi powołania, kiedy człowiek myśli o kapłaństwie, i w pierwszym odruchu wydaje mu się arogancją pretendować do tego, by zostać kapłanem. Potem to odczucie gdzieś zanika, bo w toku formacji człowiek zastanawia się nad wieloma innymi rzeczami. I znowu powróciło ono do mnie w momencie święceń. Poczułem, że jestem naprawdę niegodny. Wszystko, co mam, także te święcenia kapłańskie i śluby wieczyste, całe moje życie zakonne i dosłownie wszystko, jest po prostu z łaski Bożej. Nie zasłużyłem sobie na to w żaden sposób.
Od chwili święceń odprawiłem już kilka Mszy św. i za każdym razem, gdy to czynię, mam wrażenie, jakbym obserwował kogoś z boku. Trudno mi uwierzyć, że to ja. Jest to takie niezwykłe, że uczestniczyłem już w życiu w tysiącach Mszy św., aż wreszcie Pan Bóg mówi do mnie:
„A teraz ty weź ten chleb w swoje dłonie, a Ja przyjdę, kiedy poprosisz”. Po prostu tajemnica.
– Jaka będzie Ojca dalsza droga życia zakonnego?
– Teraz trwa jeszcze „miodowy miesiąc”. Potem na chwilę wracam do Włodawy. Cały lipiec spędzę w USA, gdzie odbędę staż w EWTN, największej katolickiej sieci telewizyjnej na świecie. Tam przez trzy tygodnie będę rozwijał swoje pasje telewizyjne i filmowe z okresu studiów, będę przypatrywał się temu, jak się robi wielką telewizję, z taką nadzieją, że kiedyś Jasna Góra będzie nadawała sygnał telewizyjny na cały świat, głosząc wiadomość, że jest takie miejsce, które się nazywa ołtarz i konfesjonał. Po powrocie z USA przez dwa miesiące zamierzam siedzieć w bibliotece jasnogórskiej i dokończyć swój doktorat z teologii pastoralnej na temat „Koncepcja teodramatyki w myśli teologicznej Hansa Ursa von Balthasara i twórczości filmowej Andrieja Tarkowskiego”. Po zakończeniu doktoratu, zgodnie z decyzją ojca generała, pojadę do naszego klasztoru w Rzymie, gdzie mamy parafię.
– I na koniec proszę powiedzieć, czym dla paulina jest Jasna Góra?
– Chciałbym odpowiedzieć, że dla paulina Jasna Góra jest domem, ale tak może powiedzieć każdy człowiek. Jasna Góra dla każdego, kto tego zechce, może stać się domem. Znam wielu ludzi, którzy tak Jasną Górę pokochali, że wracają do niej ciągle i czują się jak w domu, bo tu przecież jest Matka.
A dla paulinów ten dom nabiera szczególnego wymiaru, bo tu jest miejsce, gdzie mieszkamy i służymy. Kochamy to miejsce, ono jest po prostu nasze. Tu bije serce życia paulińskiego i wszyscy paulini prędzej czy później wracają na Jasną Górę z takim rozrzewnieniem, myśląc: „Tutaj jest moje życie”.
Jeśli chcesz codziennie wieczorem otrzymywać komentarz video na kolejny dzień, wpisz się na listę mailingową.
Zachęcam, by przekazywac wszystkim zainteresowanym wiadomość o
"Kilku słowach o Słowie",
aby ta wspólnota osób pochylonych nad Ewangelią, która daje życie,
wciąż się rozszerzała.
o. Michał Legan OSPPE
Zakon św. Pawła Pierwszego Pustelnika
Jasna Góra, ul. Kordeckiego 2
42-225 Częstochowa